Wirus pożre raka? Szansa na ratunek dla milionów chorych czy znowu nadzieja na wyrost?

   2012-09-20 11:06:20

Nie ma roku, by świata nie obiegła wiadomość o kolejnym, cudownym leku, który ma skutecznie rozprawić się ze złośliwymi nowotworami. Właśnie mamy nowego bohatera: wirusa profesora Magnusa Essanda, potencjalnego pogromcę guzów typu NET. Niestety, polscy onkolodzy radzą zachować daleko posuniętą ostrożność.

Wyobraźcie sobie wirusa, któremu smakują wyłącznie pewne komórki nowotworowe. Jest tak wybredny, że żadnej innej komórki zjeść nie chce. Znajdzie chore "twory" w każdym zakątku organizmu, bo, jak to wirus, z krwią dociera wszędzie. Nie powoduje żadnych skutków ubocznych, jest tani w produkcji, gdyż szybko i chętnie się mnoży. Kiedy zje "wszystko złe" w organizmie, po prostu z niego znika.

Profesor Magnus Essand z Kliniki Immunologii, Genetyki i Patologii Uniwersytetu w Uppsali zapewnia, że ma takiego "zabójcę, który morduje wszystkich złych kolesi" w lodówce od dwóch lat.

Człowiek to nie mysz 

Zmodyfikowany genetycznie wirus (a dokładnie adenowirus występujący w naszych migdałkach) Ad5[CgA-E1A-miR122]PTD według relacji profesora pożera guzy neuroendokrynne, oporne na wszelkie leczenie. Dotychczas jednak próbowano jego skuteczność jedynie na laboratoryjnych myszach. Nie był testowany na ludziach, więc trudno przewidzieć, czy okaże się równie skuteczny w przypadku nowotworów atakujących człowieka. Essand przekonuje, że szanse są spore, bo charakter guzów jest niemal identyczny jak u nas, a wirus zdaje się nie być wybredny. Ma jednak jedną wadę - układ odpornościowy człowieka szybko wykrywa tego wirusa i zwalcza, nie pozwalając mu pracować. Profesor zapewnia, że on i jego grupa badawcza (wśród nich Polka dr Justyna Anna Leja, która odegrała znaczącą rolę w całym projekcie - jej praca doktorska, rozpoczęta w 2007 roku pod opieką Essanda opisuje konstrukcję adenowirusa zabójcy) w końcu sobie z tym poradzą. 

Profesor Janusz Siedlecki, kierownik Zakładu Biologii Molekularnej w Centrum Onkologii Instytutu im. Marii Skłodowskiej Curie w Warszawie ostrzega, że wyników na myszach nie można w sposób bezpośredni przenosić na człowieka.

"Zasadniczo niemal wszystkie leki, które zostają zakwalifikowane do badań klinicznych na ludziach, wcześniej są testowane na myszach. W wielu przypadkach te które okazały się skuteczne na modelu zwierzęcym na ludziach okazywały się już mniej skuteczne. W przypadku adenowirusów sprawa jest szczególnie złożona. Rzecz w tym, że ludzkie wirusy nie są przechowywane w mysim genomie. U człowieka tak. Siedzą cicho, a w sprzyjających warunkach rekombinują, tworząc nowe genotypy. Pojawienie się w organizmie nieznanego adenowirusa może być okazją do niekontrolowanych zmian. To zdarzało się w przeszłości, prowadząc nawet do tragedii. Pacjent uczestniczący w badaniach klinicznych zmarł". 

Profesor Siedlecki jest przekonany, że rozsądni badacze biorą to pod uwagę i starają się uniknąć tego typu problemów. Zarazem ostrzega, że "zabawa z wirusami" zawsze jego zdaniem może się wymknąć spod kontroli. Właśnie dlatego wciąż łykamy antybiotyki w tabletkach, zamiast wysyłać przeciw bakteriom skutecznie zjadające je bakteriofagi (wirusy bakteryjne). Chociaż prace nad wykorzystaniem bakteriofagów w terapii są ciągle kontynuowane to nie wyszły jednak poza badania w laboratoriach czy badania kliniczne. Trzeba bowiem pamiętać, że w naszym organizmie poza bakteriami patogennymi istnieje jeszcze całe ogromne spektrum bakterii wspomagających nasz organizmi bez których nasz organizmie mógłby egzystować. 

Pieniądze się znajdą? 

Zdaniem profesora Siedleckiego pozytywne wyniki na myszach są jedynie wskazaniem, że projekt jest wart kontynuowania. Niestety, profesor Essand nie ma pieniędzy na badania kliniczne. Potrzebuje milion funtów. We współczesnym świecie to niby żadne pieniądze, koncerny, a nawet osoby prywatne są gotowe inwestować niemal codziennie większe środki. Jednak firmy biotechnologiczne, rynek farmaceutyczny nie jest jednak zainteresowany wynikami Essanda, twierdząc, że badania są za mało zaawansowane, a inwestycja w niepewne wyniki ich nie interesuje. Czy pozwala to wysnuć wniosek, że liderom rynku leków nie zależy na skutecznym środku przeciwnowotworowym, gdyż to w krótkim czasie pomniejszyłoby ich zyski?

Dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii, współtwórca Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych, szczerze w to wątpi.

"Nie można znaleźć miliona funtów w tak bogatym kraju, jak Szwecja? Wirusa nie chcą kupić Amerykanie? Nawet zakładając, że ktoś miałby nieczyste intencje, to i tak wolałby mieć tego wirusa u siebie i kontrolować ewentualne wprowadzenie go do obrotu. Co z tego, że lek jest tani w produkcji? Przecież właściciel mógłby sprzedawać go drogo i zarobić miliardy. Ta sprawa wydaje się bardzo dziwna". 

Zarazem dr Meder dodaje, że od etapu udanych badań na myszach, do ewentualnej produkcji leku droga jest bardzo długa. Konieczne są trzy fazy badań klinicznych, które zajmą lata, a ostateczny efekt niepewny.

Kup sobie wirusa 

Prof. Essand jednak się nie poddaje. Właśnie zaproponował, że osoba, która zainwestuje w jego badania, będzie mogła nazwać wirusa (który, jeśli okaże się rzeczywiście zbawcą - będzie przecież na ustach wszystkich) swoim imieniem. Może skusi się jakaś gwiazda rocka? A może badania sfinansuje Apple. Steve-a Jobsa zabił właśnie taki rak, jakiego ma zjadać wirus profesora. 

Jeśli to się nie uda, jest szansa, że za lek zapłacą anonimowi darczyńcy. Profesor uruchomił fundację i już prowadzi zbiórkę (więcej na ten temat: www.uu.se/en/support/oncolytic)

W sumie nic nowego 

Pomysł Essanda nie jest znowu aż taką rewolucją. Właściwie od dawna genetyka wkracza śmiało do medycyny, a wirusy dowiodły, że bywają zabójcze dla nowotworów. Pierwsze doniesienia pochodzą z XIX wieku.

Znane są przypadki, że wirus wścieklizny zjadał guza szyjki macicy, a wirus ospy wietrznej wspomógł leczenie białaczki. Zapewne dlatego wirus wydawał się być nie tylko środkiem do "naprawiania" błędów w ludzkim DNA (terapie genowe), ale nawet najlepszym transporterem leków do komórek. Chociaż w takie projekty angażują się genetycy na całym świecie i wciąż nie tracą nadziei, pomimo sporych nakładów finansowych, nadal pojawiają się trudności techniczne, ryzyko powikłań, etc. Nie wolno jednak zapominać, że wirusy łatwo ulegają modyfikacjom genetycznym. Mogą zatem wyrwać się spod kontroli i stać się aktywnym patogenem. 

Nie ma jednego raka 

Ad5[CgA-E1A-miR122]PTD nie zje każdego guza. Jest specjalistą od nowotworów NET, neuroendokrynnych, czyli atakujących gruczoły wydzielania wewnętrznego (przysadka, przytarczyce, rdzeń nadnercza, a także układ pokarmowy, ale głównie trzustkę). Essand nie wyklucza jednak możliwości, że nieco inaczej zmutowany wirus miałby chrapkę na inne raki. Ważne jest, by szwedzki wirus dowiódł skuteczności samej metody. To z pewnością uruchomi lawinę badań i pieniędzy.

Polscy onkolodzy i w tej kwestii nie wydają się być przekonani.

Niemal 10 lat temu dr Janusz Meder prezes Polskiej Unii Onkologii, współtwórca Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych, wyjaśniał, dlaczego "jeden lek na raka" to utopia. Od tamtego czasu nic się w tym zakresie, jak dotąd, nie zmieniło. "Załóżmy nawet, że szwedzki wirus okaże się zabójczy dla niektórych guzów u człowieka. Nie ma żadnego powodu, by wierzyć, że jego kolega pokona inne."

Powszechnie terminu "rak" używamy do określenia każdego nowotworu. Tymczasem to nie to samo. O nowotworze mówimy wtedy, gdy komórki organizmu dzielą się w sposób niekontrolowany i nie różnicują się w typowe komórki tkanki. Utrata kontroli nad podziałami to efekt zmian w materiale genetycznym czyli naszym DNA. By nowotwór zmienił się w nowotwór złośliwy zazwyczaj musi upłynąć sporo czasu. Niestety, choroba na tym etapie przebiega bezobjawowo i najczęściej tylko badania profilaktyczne pozwalają ją odkryć. 

Komórki złośliwego guza coraz bardziej różnią się od komórek tkanki prawidłowej. Ich cechą charakterystyczną jest stały wzrost. Guz rozprzestrzenia się poprzez naciekanie (wrastanie między komórki) pobliskich tkanek, upośledzając ich funkcję. Ma zdolność do przerzutów (przemieszczania się wraz z krwią i limfą i tworzenia nowych ognisk chorobowych) i moc niszczenia. Na tym etapie zdecydowanie trudniej go pokonać. 

Rak to jedna z postaci nowotworu złośliwego, a dokładniej nowotwór złośliwy tkanki nabłonkowej. Rak atakuje np. płuca, trzustkę, nerki, jelito grube. Wszędzie bowiem tam jest tkanka nabłonkowa, w której może dojść do uszkodzenia DNA.

Nowotwory złośliwe są spowodowane przez wiele czynników, różnią się od siebie budową, stopniem złośliwości, itp. Wymagają więc różnego traktowania, leczenia, itd. Są raki, które rzeczywiście "boją się noża" i w pierwszej kolejności trzeba z nimi walczyć za pomocą chemioterapii. Są takie, które skuteczniej zabija radioterapia. I wreszcie te wciąż oporne na wszystko. 

Nawet raki płuca nie są identyczne. Zasadniczo mówimy o dwóch grupach: rakach drobnokomórkowych i rakach niedrobnokomórkowych. Różnią się one rokowaniami, reakcją na terapię, etc. Przebieg choroby u dwóch pacjentów, cierpiących na niemal identyczny nowotwór, także może wyraźnie się różnić. Kwestia cudu? Szczęścia? Nie, indywidualnych cech, predyspozycji, etc. I terapia także powinna być szyta na miarę. 

Części zamienne z probówki? 

Tylko w Polsce rocznie z powodu różnych nowotworów umiera niemal 100 tysięcy rodaków. Na świecie miliony. Nic w tym dziwnego, że wszelkie doniesienia o "przełomie" w leczeniu wywołują potężne emocje. Zwykle jednak przychodzi rozczarowanie. Wprawdzie postępy w onkologii są niebywałe i coraz częściej choroby kiedyś nieuleczalne już nie zabijają, wciąż słyszymy, że na rewolucję musimy poczekać, a możliwe, że nigdy do niej nie dojdzie. 

Profesor Siedlecki najmocniej wierzy w medycynę regeneracyjną, tak zaawansowaną, że w probówce, z naszych własnych komórek, będzie można wyprodukować cały narząd i po prostu stary wyrzucić, nowy włożyć. Jak w samochodzie. Jest jednak pewien, że nie dożyje tego realnego cudu.  







Dziennik Metro 

+ Komentarze


Dodaj Komentarz

Stolica Polski: