Kontuzje nie pomagają Polakom w Arsenalu. Vito Mannone nieoczekiwanie, po cichu, wyrósł na groźnego rywala dla Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego. - W tym roku coś się zmieniło - mówi włoski bramkarz, który w tym sezonie gra więcej niż Szczęsny.
Dwukrotnie wypożyczany do Hull City. Przez lata pobytu w Arsenalu tylko kilka razy wychodził w podstawowym składzie. Jednak w tym sezonie przed Mannone otworzyła się wyjątkowa szansa, aby przebić się na dłużej do pierwszego składu. Dużą rolę odegrał w tym pech polskich bramkarzy, którzy na starcie obecnych rozgrywek borykają się z drobnymi, ale eliminującymi z gry urazami.
Mannone w lidze bronił w dwóch spotkaniach z powodu kontuzji. Ze Stoke i z Liverpoolem nie puścił bramki. Ponownie usiadł na ławce, kiedy na mecz z Southamptonem wrócił Szczęsny, ale bramkarzowi reprezentacji Polski ponownie przyplątał się uraz. Włoch otrzymał więc kolejną szansę i ją wykorzystał, popisując się w końcowych minutach spotkania z Montpellier kluczową interwencją przy strzale Younèsa Belhandy. "To on jest typowany do występu w niedzielę przeciw Manchesterowi City, co będzie testem dla ambicji Arsenalu w Premier League i dla niego samego". - twierdzi "The Guardian".
Mannone czuje, że pierwszy raz Arsène Wenger w pełni mu zaufał. Chce zrobić też wszystko, aby w chwili wyzdrowienia Szczęsnego, francuski trener miał ból głowy z obsadzeniem bramki. Nawet, jeśli Wenger wybrałby Polaka, to i tak każdy błąd Szczęsnego może kosztować go miejsce w składzie, bo w tym momencie włoski rywal jest w natarciu i w gazie.
- W Montpellier znów poszło mi naprawdę dobrze. Jestem bardzo skoncentrowany na tym, żeby zdobyć i utrzymać pozycję numer 1 - powiedział Mannone po spotkaniu w Lidze Mistrzów. - Boss miał dla mnie kilka miłych słów. Rozmawiał ze mną i stwierdził, że jestem gotowy to bycia numerem 1. Dwukrotnie nie puściłem żadnego gola w lidze. Przed spotkaniem z Southamptonem Boss porozmawiał ze mną i poczułem, że zrozumiał, że mogę być pierwszym bramkarze. Naprawdę jestem blisko. Myślę, że po tym meczu w Montpellier coś się zmieniło.
Mannone przyszedł do Arsenalu w 2005 roku z Atalanty, mając wówczas 17 lat. Ale wtorkowy występ w Lidze Mistrzów był dla niego zaledwie trzynastym w barwach "Kanonierów" we wszystkich rozgrywkach. Jego poprzedni mecz w Lidze Mistrzów skończył się katastrofą, bo drugi przepuszczony gol w przegranym 1:3 meczu z Olympiakosem był koszmarnym klopsem.
- Wiem, że pomyślicie, że to głupie, ale to była dla mnie porządna lekcja. Muszę przyznać, że miałem wówczas inną głowę. Myślałem sobie, że jestem na wylocie z Arsenalu, spodziewałem się wypożyczenia. Nie czułem się pewnie. Nie grałem od dłuższego czasu i mój umysł nie był gotowy. Ja sobie też wtedy nie pomogłem, ponieważ nie byłem wystarczająco skoncentrowany. To nie był łatwy czas. Każdy bramkarz wie, że gdy nie grasz, nie zbierasz doświadczenia i nie czujesz pewności. Wtedy pomyłka może się zdarzyć. Pozycja bramkarza jest bardziej mentalna niż techniczna. Nie zrozumcie mnie źle, trzeba znać swój fach, ale głowa jest najważniejsza - mówi Włoch i dodaje, że mecz z mistrzem Anglii w niedzielę będzie dla niego wyzwaniem z absolutnego szczytu.
Jeśli Mannone jednak przegra rywalizację ze Szczęsnym, oznacza to, że Łukasz Fabiański na dobre zostanie zdegradowany do roli trzeciego bramkarza. "Fabian" ma problemy zdrowotne, które od grudnia ubiegłego roku go prześladują. Najpierw złapał kontuzję, kiedy wchodził w buty pierwszego bramkarza "Kanonierów", później w ostatniej chwili wyleciał z kadry na Euro 2012, a teraz przez uraz pleców nie mógł wykorzystać szansy, gdy kontuzję złapał Szczęsny.
Fabiański musi sobie zdać sprawę, że czekanie na szczęśliwy splot okoliczności, jaki spotkał Mannone, może się już nie wydarzyć. Polski bramkarz powinien poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością w Arsenalu, która w obliczu obecnej sytuacji różowo nie wygląda.
Źródło: www.onet.pl