Dwa lata temu, na zakończenie wizyty w Waszyngtonie, prezydent Bronisław Komorowski, w niespotykanym podczas photo op w Białym Domu expose, poczęstował prezydenta Obamę swoją opinią na temat problemu wiz dla Polaków.
- Polacy jeżdżą po całej Europie, nie widzimy powodów, dla których nie mielibyśmy jeździć tak samo do Stanów - powiedział Komorowski. - Merry Christmas - odparł Obama, dziękując za podarowaną choinkę.
Taki jest polsko-amerykański dialog polityczny w pigułce. Miało być zniesienie wiz do końca kadencji - Obama nie powiedział "której kadencji". Miała być tarcza rakietowa - będzie parasol obronny pod koniec dekady. Miały być rakiety Patriot - przyszły nieuzbrojone atrapy. Miał być kontyngent żołnierzy amerykańskich - jest kilkunastu instruktorów pilnujących, żeby jakiś Polak przypadkiem nie odpalił czegoś w niewłaściwą stronę. "Przecież nam pan obiecał!" po jednej stronie i "Wesołych Świąt!" po drugiej.
W dialogu tym Polacy widzą się przez pryzmat naszej historii, narodowej dumy wynikającej z przynależności do kraju, którego szlachta mogła wjechać do Moskwy na szablach, gdyby jej się chciało - w czasach, gdy nad Potomakiem Indianie przywiązywali kapitana Smitha do słupa, a piękna Pocahontas pocałunkiem ratowała mu życie. W tym romantycznym myśleniu Polski jest całkowita ignorancja naszego obecnego miejsca w rankingu gospodarek Europy, zamieniona na narodowy entitlement wynikający głównie z miejsca Polski na mapie i przynależności do grupy zamożniejszych od nas krajów europejskich.
Według raportu PricewaterhouseCoopers, aż 40 proc. młodych Polaków, czyli 6 mln osób, chciałoby zamieszkać za granicą i podjąć tam pracę. Od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej z Polski wyjechało według różnych szacunków ponad 2 miliony ludzi. Kraj, który puszcza krew w tym tempie, nie jest partnerem do poważnych rozmów, a już na pewno nie o ruchu bezwizowym.
"Romney wygra w USA" - więcej w Onecie
Czy tego chcemy, czy nie, Ameryka nie będzie nas traktować poważnie tak długo, jak długo będziemy piątym od końca krajem w Europie pod względem PKB na głowę mieszkańca, z zarobkami o 70 proc. mniejszymi niż inni mieszkańcy Unii Europejskiej, a Azjaci zbierający sezonowo jagody na polach w Szwecji, zarabiać będą dwukrotną średniej krajowej zarobków Polaka. Jeżdżenie turystów z Polski po strefie Schengen autobusem z bagażnikiem wypełnionym tanim żarciem, nie jest argumentem zdolnym pokonać pragmatyzm amerykańskiej polityki wizowej i urzędnika w konsulacie, który chce wiedzieć "what you got?".
Polskie bramy do nieba
Osiem lat po wstąpieniu do Unii Europejskiej, zamiast stać się par excellance Europejczykami, staliśmy się największymi migrantami Europy. Rozpierzchliśmy się po pozbawionym granic kontynencie, szukając lepszej pracy, lepszych szkół, lepszych dróg, lepszego życia. Na puste miejsca pracy wskoczyli przybysze ze świata, wpuszczani przez naszą wschodnią granicę do "zielonej wyspy Europy" na niespotykaną dotąd skalę.
Wg danych polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, na Polskę przypada ponad połowa wszystkich wiz wydawanych przez unijne placówki w Europie Wschodniej. Dla milionów ubogich przybyszów ze wschodu staliśmy się bramą do nieba nie dostając nic w zamian.
Tak, jak Amerykę stworzyły kolejne fale imigrantów, budując własne biznesy, tworząc miejsca pracy i zasilając rodzimą gospodarkę, Polska stała się krajem tranzytowym. Miejscem, gdzie można zdobyć tanie wykształcenie, doczekać się kolejnej amnestii i dać dyla dalej na Zachód zabierając posady Hansom w Niemczech, czy Peterom w Wielkiej Brytanii.
Przybysze do Polski na ogół nie uczą się polskiego języka, nie wtapiają w naszą kulturę, nie tworzą polskich biznesów poza straganami z podejrzaną żywnością. Nie asymilują się, bo nie nie chcą tu zostać. Jesteśmy przydrożnym hotelem, gdzie można się wyspać, najeść do syta, ukraść darmowy ręcznik i pognać dalej na zachód, ku "European Dream".
Gdzie jest wiza Pułaskiego?
Dzisiejsza Ameryka zamyka bramy imigrantom, jak nigdy przedtem. Każdego roku służby immigracyjne U.S. Immigration and Customs Enforcement (ICE) deportują nielegalnych w niespotykanym nigdy tempie - 400 tys. rocznie. Pracujący na czarno żyją w strachu. ICE przychodzi w dzień, przychodzi w nocy.
- Kiedy słyszę hałas u drzwi o 4.00 nad ranem zrywam się ze snu zlany potem - zwierzał się mi niedawno pewien Czech. Dziś jest już z powrotem tam skąd wyjechał 12 lat temu. Nielegalni wracają sami, albo z pomocą władz.
Polscy prawnicy rozpatrujący jeszcze kilka lat temu sprawy imigracyjne, teraz przewracają papiery spraw deportacyjnych. Kiedyś na lotnisku w Newarku podeszła do mnie pewna Polka prosząc o pomoc, bo choć jest w kraju kilkanaście lat, ma dom i urodzone w Ameryce dziecko, otrzymała nakaz powrotu. Inaczej niż nielegalnym w Polsce, nie przyszedł jej z pomocą ani prezydent, ani urzędnik imigracyjny, ani nawet jakiś zatroskany jej losem dziennikarz.
Prezydent Barack Obama, którego Polska witała w Warszawie oklaskami, nie tylko nie zniósł wiz, a jeszcze zaostrzył przepisy imigracyjne wprowadzając rejestrację ESTA dla przybyszów z krajów o ruchu bezwizowym, co jest de facto elektroniczną formą ubiegania się o wizę.
Jednocześnie ten sam Obama wprowadził unilateralnie, bo bez zgody Kongresu, dekret o amnestii dla nielegalnych w wieku wyborczym. Zrobił to na 4 miesiące przed listopadowymi wyborami, tworząc jednym pociągnięciem pióra ponad milionowy blok wyborczy popierających go teraz w wyborach Latynosów.
Polityką wizową rządzi interes polityczny, a tego imigrant znad Wisły nie stanowi. Jesteśmy zdani na samych siebie. Marzącym o lepszym życiu nie pomoże polski polityk brzęczący w Białym Domu szabelką. Nie ułatwi nam życia Ameryka, której imigracyjna przeszłość wchłaniająca "biednych i zmęczonych", o której pisała w 1883 roku poetka Emma Lazarus, jest już tylko dumną kartą w podręcznikach historii.
O prawo stałego pobytu w Ameryce starał się nasz Kazimierz Pułaski, wyrażając w swych listach nadzieję, że kiedyś w zasługi wojenne dostanie "porcyję ziemi, na której osiedlić by się mógł". Nie wiedział, że po zakończonej wojnie o niepodległość zazdrośni generałowie Kongresu planowali go deportować do Polski za rzekomo nie dodające się rachunki legionu, de facto posyłając bohatera obu narodów na rosyjski szafot.
Rzecz jasna amerykańskie i polskie podręczniki historii milczą na ten temat. Pułaski był pierwszym przedstawicielem romantycznego pokolenia Polaków, który chciał wizę do Ameryki odbić szablą. Poległ pod Savannah niemal równo co do dnia, 9 października, 233 lata temu.
Mariusz Max Kolonko – Nowy Jork
Onet.pl