Nie ma roku, by świata nie obiegła wiadomość o kolejnym, cudownym leku, który ma skutecznie rozprawić się ze złośliwymi nowotworami. Właśnie mamy nowego bohatera: wirusa profesora Magnusa Essanda, potencjalnego pogromcę guzów typu NET. Niestety, polscy onkolodzy radzą zachować daleko posuniętą ostrożność.
Wyobraźcie sobie wirusa, któremu
smakują wyłącznie pewne komórki nowotworowe. Jest tak wybredny,
że żadnej innej komórki zjeść nie chce. Znajdzie chore "twory"
w każdym zakątku organizmu, bo, jak to wirus, z krwią dociera
wszędzie. Nie powoduje żadnych skutków ubocznych, jest tani w
produkcji, gdyż szybko i chętnie się mnoży. Kiedy zje "wszystko
złe" w organizmie, po prostu z niego znika.
Profesor
Magnus Essand z Kliniki Immunologii, Genetyki i Patologii
Uniwersytetu w Uppsali zapewnia, że ma takiego "zabójcę,
który morduje wszystkich złych kolesi" w lodówce od dwóch
lat.
Człowiek to nie mysz
Zmodyfikowany
genetycznie wirus (a dokładnie adenowirus występujący w naszych
migdałkach) Ad5[CgA-E1A-miR122]PTD według relacji profesora pożera
guzy neuroendokrynne, oporne na wszelkie leczenie. Dotychczas jednak
próbowano jego skuteczność jedynie na laboratoryjnych myszach. Nie
był testowany na ludziach, więc trudno przewidzieć, czy okaże się
równie skuteczny w przypadku nowotworów atakujących człowieka.
Essand przekonuje, że szanse są spore, bo charakter guzów jest
niemal identyczny jak u nas, a wirus zdaje się nie być wybredny. Ma
jednak jedną wadę - układ odpornościowy człowieka szybko wykrywa
tego wirusa i zwalcza, nie pozwalając mu pracować. Profesor
zapewnia, że on i jego grupa badawcza (wśród nich Polka dr Justyna
Anna Leja, która odegrała znaczącą rolę w całym projekcie - jej
praca doktorska, rozpoczęta w 2007 roku pod opieką Essanda opisuje
konstrukcję adenowirusa zabójcy) w końcu sobie z tym
poradzą.
Profesor Janusz Siedlecki, kierownik Zakładu
Biologii Molekularnej w Centrum Onkologii Instytutu im. Marii
Skłodowskiej Curie w Warszawie ostrzega, że wyników na myszach nie
można w sposób bezpośredni przenosić na człowieka.
"Zasadniczo
niemal wszystkie leki, które zostają zakwalifikowane do badań
klinicznych na ludziach, wcześniej są testowane na myszach. W wielu
przypadkach te które okazały się skuteczne na modelu zwierzęcym
na ludziach okazywały się już mniej skuteczne. W przypadku
adenowirusów sprawa jest szczególnie złożona. Rzecz w tym, że
ludzkie wirusy nie są przechowywane w mysim genomie. U człowieka
tak. Siedzą cicho, a w sprzyjających warunkach rekombinują,
tworząc nowe genotypy. Pojawienie się w organizmie nieznanego
adenowirusa może być okazją do niekontrolowanych zmian. To
zdarzało się w przeszłości, prowadząc nawet do tragedii. Pacjent
uczestniczący w badaniach klinicznych zmarł".
Profesor
Siedlecki jest przekonany, że rozsądni badacze biorą to pod uwagę
i starają się uniknąć tego typu problemów. Zarazem ostrzega, że
"zabawa z wirusami" zawsze jego zdaniem może się wymknąć
spod kontroli. Właśnie dlatego wciąż łykamy antybiotyki w
tabletkach, zamiast wysyłać przeciw bakteriom skutecznie zjadające
je bakteriofagi (wirusy bakteryjne). Chociaż prace nad
wykorzystaniem bakteriofagów w terapii są ciągle kontynuowane to
nie wyszły jednak poza badania w laboratoriach czy badania
kliniczne. Trzeba bowiem pamiętać, że w naszym organizmie poza
bakteriami patogennymi istnieje jeszcze całe ogromne spektrum
bakterii wspomagających nasz organizmi bez których nasz organizmie
mógłby egzystować.
Pieniądze się znajdą?
Zdaniem
profesora Siedleckiego pozytywne wyniki na myszach są jedynie
wskazaniem, że projekt jest wart kontynuowania. Niestety, profesor
Essand nie ma pieniędzy na badania kliniczne. Potrzebuje milion
funtów. We współczesnym świecie to niby żadne pieniądze,
koncerny, a nawet osoby prywatne są gotowe inwestować niemal
codziennie większe środki. Jednak firmy biotechnologiczne, rynek
farmaceutyczny nie jest jednak zainteresowany wynikami Essanda,
twierdząc, że badania są za mało zaawansowane, a inwestycja w
niepewne wyniki ich nie interesuje. Czy pozwala to wysnuć wniosek,
że liderom rynku leków nie zależy na skutecznym środku
przeciwnowotworowym, gdyż to w krótkim czasie pomniejszyłoby ich
zyski?
Dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii,
współtwórca Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych,
szczerze w to wątpi.
"Nie można znaleźć miliona
funtów w tak bogatym kraju, jak Szwecja? Wirusa nie chcą kupić
Amerykanie? Nawet zakładając, że ktoś miałby nieczyste intencje,
to i tak wolałby mieć tego wirusa u siebie i kontrolować
ewentualne wprowadzenie go do obrotu. Co z tego, że lek jest tani w
produkcji? Przecież właściciel mógłby sprzedawać go drogo i
zarobić miliardy. Ta sprawa wydaje się bardzo dziwna".
Zarazem
dr Meder dodaje, że od etapu udanych badań na myszach, do
ewentualnej produkcji leku droga jest bardzo długa. Konieczne są
trzy fazy badań klinicznych, które zajmą lata, a ostateczny efekt
niepewny.
Kup sobie wirusa
Prof.
Essand jednak się nie poddaje. Właśnie zaproponował, że osoba,
która zainwestuje w jego badania, będzie mogła nazwać wirusa
(który, jeśli okaże się rzeczywiście zbawcą - będzie przecież
na ustach wszystkich) swoim imieniem. Może skusi się jakaś gwiazda
rocka? A może badania sfinansuje Apple. Steve-a Jobsa zabił właśnie
taki rak, jakiego ma zjadać wirus profesora.
Jeśli to
się nie uda, jest szansa, że za lek zapłacą anonimowi darczyńcy.
Profesor uruchomił fundację i już prowadzi zbiórkę (więcej na
ten temat: www.uu.se/en/support/oncolytic)
W sumie nic
nowego
Pomysł Essanda nie jest znowu aż taką
rewolucją. Właściwie od dawna genetyka wkracza śmiało do
medycyny, a wirusy dowiodły, że bywają zabójcze dla nowotworów.
Pierwsze doniesienia pochodzą z XIX wieku.
Znane są
przypadki, że wirus wścieklizny zjadał guza szyjki macicy, a wirus
ospy wietrznej wspomógł leczenie białaczki. Zapewne dlatego wirus
wydawał się być nie tylko środkiem do "naprawiania"
błędów w ludzkim DNA (terapie genowe), ale nawet najlepszym
transporterem leków do komórek. Chociaż w takie projekty angażują
się genetycy na całym świecie i wciąż nie tracą nadziei, pomimo
sporych nakładów finansowych, nadal pojawiają się trudności
techniczne, ryzyko powikłań, etc. Nie wolno jednak zapominać, że
wirusy łatwo ulegają modyfikacjom genetycznym. Mogą zatem wyrwać
się spod kontroli i stać się aktywnym patogenem.
Nie
ma jednego raka
Ad5[CgA-E1A-miR122]PTD nie zje każdego
guza. Jest specjalistą od nowotworów NET, neuroendokrynnych, czyli
atakujących gruczoły wydzielania wewnętrznego (przysadka,
przytarczyce, rdzeń nadnercza, a także układ pokarmowy, ale
głównie trzustkę). Essand nie wyklucza jednak możliwości, że
nieco inaczej zmutowany wirus miałby chrapkę na inne raki. Ważne
jest, by szwedzki wirus dowiódł skuteczności samej metody. To z
pewnością uruchomi lawinę badań i pieniędzy.
Polscy onkolodzy i w tej kwestii nie
wydają się być przekonani.
Niemal 10 lat temu dr Janusz
Meder prezes Polskiej Unii Onkologii, współtwórca Narodowego
Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych, wyjaśniał, dlaczego
"jeden lek na raka" to utopia. Od tamtego czasu nic się w
tym zakresie, jak dotąd, nie zmieniło. "Załóżmy nawet, że
szwedzki wirus okaże się zabójczy dla niektórych guzów u
człowieka. Nie ma żadnego powodu, by wierzyć, że jego kolega
pokona inne."
Powszechnie terminu "rak"
używamy do określenia każdego nowotworu. Tymczasem to nie to samo.
O nowotworze mówimy wtedy, gdy komórki organizmu dzielą się w
sposób niekontrolowany i nie różnicują się w typowe komórki
tkanki. Utrata kontroli nad podziałami to efekt zmian w materiale
genetycznym czyli naszym DNA. By nowotwór zmienił się w nowotwór
złośliwy zazwyczaj musi upłynąć sporo czasu. Niestety, choroba
na tym etapie przebiega bezobjawowo i najczęściej tylko badania
profilaktyczne pozwalają ją odkryć.
Komórki
złośliwego guza coraz bardziej różnią się od komórek tkanki
prawidłowej. Ich cechą charakterystyczną jest stały wzrost. Guz
rozprzestrzenia się poprzez naciekanie (wrastanie między komórki)
pobliskich tkanek, upośledzając ich funkcję. Ma zdolność do
przerzutów (przemieszczania się wraz z krwią i limfą i tworzenia
nowych ognisk chorobowych) i moc niszczenia. Na tym etapie
zdecydowanie trudniej go pokonać.
Rak to jedna z
postaci nowotworu złośliwego, a dokładniej nowotwór złośliwy
tkanki nabłonkowej. Rak atakuje np. płuca, trzustkę, nerki, jelito
grube. Wszędzie bowiem tam jest tkanka nabłonkowa, w której może
dojść do uszkodzenia DNA.
Nowotwory złośliwe są
spowodowane przez wiele czynników, różnią się od siebie budową,
stopniem złośliwości, itp. Wymagają więc różnego traktowania,
leczenia, itd. Są raki, które rzeczywiście "boją się noża"
i w pierwszej kolejności trzeba z nimi walczyć za pomocą
chemioterapii. Są takie, które skuteczniej zabija radioterapia. I
wreszcie te wciąż oporne na wszystko.
Nawet raki płuca
nie są identyczne. Zasadniczo mówimy o dwóch grupach: rakach
drobnokomórkowych i rakach niedrobnokomórkowych. Różnią się one
rokowaniami, reakcją na terapię, etc. Przebieg choroby u dwóch
pacjentów, cierpiących na niemal identyczny nowotwór, także może
wyraźnie się różnić. Kwestia cudu? Szczęścia? Nie,
indywidualnych cech, predyspozycji, etc. I terapia także powinna być
szyta na miarę.
Części zamienne z probówki?
Tylko
w Polsce rocznie z powodu różnych nowotworów umiera niemal 100
tysięcy rodaków. Na świecie miliony. Nic w tym dziwnego, że
wszelkie doniesienia o "przełomie" w leczeniu wywołują
potężne emocje. Zwykle jednak przychodzi rozczarowanie. Wprawdzie
postępy w onkologii są niebywałe i coraz częściej choroby kiedyś
nieuleczalne już nie zabijają, wciąż słyszymy, że na rewolucję
musimy poczekać, a możliwe, że nigdy do niej nie
dojdzie.
Profesor Siedlecki najmocniej wierzy w medycynę
regeneracyjną, tak zaawansowaną, że w probówce, z naszych
własnych komórek, będzie można wyprodukować cały narząd i po
prostu stary wyrzucić, nowy włożyć. Jak w samochodzie. Jest
jednak pewien, że nie dożyje tego realnego cudu.
Dziennik Metro